sobota, 26 lipca 2014

Chapter 14

*pół roku później*
-Masz wszystko? - zapytała z troską moja mama.
Ogarnęłam wzrokiem dwie walizki i jedną torbę podręczną.
-Tak, wszystko się zgadza - uśmiechnęłam się pocieszająco, by przestała się tak denerwować.
Spojrzałam wyczekująco na ojca. Ostatnio wrócił z misji, specjalnie na mój wyjazd. Stał wpatrując się we mnie dumnym wzrokiem.
-Moja córeczka.. jest już taka dorosła - szepnął, po czym wziął mnie w ramiona. Oczy mi się zaszkliły, więc je zamknęłam by nie pokazywać im, jak bardzo ten wyjazd mnie przytłacza. Jak bardzo chciałabym zostać tu - w domu, móc tulić już powoli starzejącego się ojca i matkę. Chciałabym zaopiekować się nimi jak najlepiej bym mogła, lecz wiem, że teraz ważniejsze są moje studia.
Odsunęłam się od rodziców, którzy wpatrywali się we mnie ze smutnym, ale również w pewnym sensie radosnym wzrokiem. Ostatni raz uśmiechnęłam się do nich, chwilę później nadjechała taksówka, która miała rozpocząć moje nowe, prawie-dorosłe życie.

-Panna Evans.. hmm.. to będzie pokój nr 43, drugie piętro. Rozkład zajęć dostanie Pani jutro na uroczystym rozpoczęciu nowego roku szkolnego w Michael's Academy* - sekretarka o długich blond włosach związanych w kucyk, wymownie się do mnie uśmiechnęła, dając mi do zrozumienia, że jej robota się skończyła i mam jak najszybciej zmyć się z malutkiego pomieszczenia - sekretariatu.
-Dziękuję - założyłam niepotrzebne kosmyki włosów za ucho, po czym wyszłam, wciąż targając ze sobą - wcale nie lekkie, walizki.
Przywołałam windę, bo raczej nie wyniosłabym tych cholernych bagaży na drugie piętro po schodach. Po kilku minutach byłam już przy swoim nowym ''mieszkaniu''. Po drodze minęłam kilka roześmianych dziewczyn w obcisłych miniówach.
No tak, dzisiaj ostatni dzień wakacji. Party Time.
W duchu ogromnie się cieszyłam, że nie widzi tego moja mama, która jest przekonana, że do Michael's Academy uczęszczają sami przyzwoici ludzie. Nie zauważyła też, jak pod ręcznikiem w walizce, ukryłam koronkową bieliznę. No co? Jestem pełnoletnia!
Zapukałam do drzwi, choć biorąc pod uwagę, że przed chwilą dostałam klucz, powinnam wejść do pokoju bez wahania. Lecz obawiałam się, że może moja współlokatorka będzie zajęta.. jeśli wiecie o co chodzi.
Nie usłyszałam jednak żadnego odzewu, więc otworzyłam drzwi za pomocą klucza.
W środku panował porządek, choć na podłodze leżało kilka koszulek. Najwidoczniej moja nowa towarzyszka już się rozgościła, gdyż na ścianach wisiały już zdjęcia i plakaty. Podeszłam bliżej by przyjrzeć się dwóm dziewczynom na zdjęciu. Jedna ruda, druga z ciemnymi włosami, pozują z wywieszonymi językami. Obydwie roześmiane i jak widać bardzo szczęśliwe.. poczułam uczucie zazdrości. Ja nie mam przyjaciółki. W zasadzie już nie mam. Jedna oszalała z miłości - DOSŁOWNIE. Druga okazała się być zdrajczynią. Ja nie mogłam się pochwalić takimi ''super'' ujęciami.. Od razu gdy przypomniałam sobie kilka z wydarzeń z przeszłości, zebrało mi się na wymioty. Opadłam na łóżku, nie zważając, iż to nie moje. Zawroty głowy powróciły. Zaczęłam cierpliwie rozmasowywać skronie. Po około pięciu minutach, mroczki całkowicie znikły. Wyprostowałam się, nie chcąc być przyłapana na wylegiwaniu się na nieswoim łóżku. Starannie wygładziłam pościel, by nie było podejrzeń.
Jeszcze raz przyjrzałam się zdjęciu, próbując przepędzić ode mnie ''tamte myśli''.
Ciekawe, z którą z nich będę dzielić ten pokój przez najbliższy rok, a może i dłużej?
Sekundę później drzwi się otwarły, a do środka weszła ciemnowłosa dziewczyna ze zdjęcia.
No to już wiem.
Spojrzała na mnie zdezorientowana, tym co robię. Przypatrywałam się jej fotografii. No nieźle, już z początku robię wrażenie psychopatki. Brawo Agnes!
Szybko odsunęłam się od ściany i uśmiechnęłam się usprawiedliwiająco do dziewczyny.
-Bardzo ładne zdjęcie.. - wydukałam zawstydzona.
Na twarz ciemnowłosej wpłynął wielki uśmiech.
-To moje ulubione! Przypomina mi o mojej najlepszej przyjaciółce - Ellie - uśmiechnęła się do mnie zachęcająco.
-Jestem Agnes - niepewnie wyciągnęłam do niej dłoń.
-Emma - odrzuciła mój gest, po czym przyjaźnie mnie przytuliła - Nie bój się! Od teraz trzymamy się razem, hm?
Bardzo zaskoczyła mnie śmiała propozycja Emmy, lecz w sumie ucieszyłam się, że nie będę musiała zmagać się z ciężarami nowej szkoły sama.
-Jasne - mrugnęłam.

Wypakowanie zajęło mi niecałą godzinę. Emma w tym czasie wtajemniczała mnie we wszystko, czego się do tej pory dowiedziała.
-Dzisiaj jest impreza! Niby pierwszoklasiści nie biorą udziału, ale zdążyłam się skumać z kilkoma starszymi dziewczynami i zapewniły, że mnie wprowadzą! Założę się, że z tobą, też nie będzie problemu i załatwią ci ''wjazd''. Mówię ci! Słyszałam, że na tych imprezkach tyle się dzieję, że SZOK. Podobno uczniowie usypiają nauczycieli, dodając im jakieś tam tabletki do napojów i ci idą w odsyłkę. Rano myślą, że impreza po prostu szybciej się skończyła. Prawdziwy odlot!
Trajkotała jak nakręcona, bez końca.
Nie spodobał mi się pomysł imprezy. Ostatnio gdy byłam na imprezie.. wylądowałam w szpitalu. Wolę trzymać się na dystans od takich ''zabaw''. Przynajmniej na razie.
-Przepraszam, ale nie czuję się dosyć dobrze na imprezę. Coś mi niedobrze - skłamałam, udając grymas.
-O nie! Nie możesz tego przegapić.. jeśli nie przyjdziesz na tę imprezę, możesz zapomnieć o szkolnej elicie - posmutniała.
Gdzieś mam ''SZKOLNĄ ELITĘ''. Przyjechałam się tu uczyć, by zapewnić jak najlepszą przyszłość sobie i rodzicom. Przyjechałam zapomnieć tu o wszystkim co się wydarzyło. Zapomnieć o Chrisie, Angelinie, Alice, Justinie..
-Może wbiję na chwilkę, ale później.. - próbowałam brzmieć przekonująco.
Emma tylko skinęła głową ze smutkiem.

-Jak wyglądam?
Emma stanęła przede mną w czarnej sukience, do połowy ud. Mimo wszystko, wyglądała lepiej i przyzwoiciej od tamtych.
-Super - udałam fascynację.
-Dobra słońce, ja spadam.. mam nadzieję, że się zobaczymy! - cmoknęła mnie w dwa policzki, po czym wyszła.

O godzinie 22, usłyszałam krzyki na korytarzu. Gwałtownie zeskoczyłam z łóżka, pobiegłam do drzwi, gdzie cichutko i niezauważalnie je otworzyłam.
-Zostaw mnie! - krzyknęła dziewczyna.
-Cichutko, bo jeszcze ktoś cię usłyszy, a tego nie chcemy prawda?
ZNAM TEN GŁOS. WSZĘDZIE BYM GO ROZPOZNAŁA.

***
Mam nadzieję, że się podoba, bo długo nad nim pracowałam.
KOMENTUJCIE <3

Come Back!

Powstaję niczym Feniks z popiołu!
...
Wracam do was z głową pełną nowych pomysłów!
Przepraszam, za moją bardzo długą nieobecność, ale w moim życiu się trochę porobiło, już jest ok.
JEŚLI JESZCZE KTOŚ TU ZAGLĄDA, TO SIĘ BAAARDZO CIESZĘ.
Rozdział dodam najszybciej jak będę mogła!
Całuski, Black.

niedziela, 11 maja 2014

Chapter 13

Dzisiaj mijał dokładnie 29 dzień, pobytu Agnes w szpitalu. Dokładnie 29 dzień ciszy. 29 dzień mojego cierpienia. Mija 29 dzień, od moje serce pękło na miliony kawałeczków. To dokładnie 696 godzin.

-Dzień dobry! - rzuciłem z uśmiechem do jednej z pielęgniarek, która przyzwyczajona do moich odwiedzin, odparła mi uśmiechem.
Ruszyłem tam gdzie zwykle; do małej salki Nes. 
Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem opartą o białą poduszkę dziewczynę, wpatrującą się w ścianę. Widok ten wcale mnie nie zdziwił. Był wręcz na porządku dziennym.
-Hej śliczna! - mimo okoliczności, uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi, ani żadnej reakcji. 
Usiadłem na tym samym, plastikowym krzesełku co zawsze. Wyłożyłem na stoliczek świeże owoce; banana, jabłko, truskawki. 
Westchnąłem.
-Jak się dzisiaj czujesz? - zagadnąłem - Mam nadzieję, że lepiej. Słyszałem, że niedługo wychodzisz.
Nic.
Oparłem się o ścianę i przymknąłem oczy.

AGNES POV

Justin zasnął. Gdy tylko upewniłam się, że śpi, odwróciłam głowę w jego stronę. 
Tak samo przystojny jak zwykle. 
Niestety zauważyłam też głębokie i ciemne worki pod oczami. Zmęczony wyraz twarzy. 
I to wszystko przeze mnie. 
On przychodził tu codziennie, nie zwracał uwagi na to, że go ignorowałam. Nie zraził się tym, iż nie odezwałam się słowem przez ten cały czas. To w pewnym sensie urocze.
Ale należało mu się. Zasłużył sobie w pełni, za to wszystko co mi zrobił. 
Studiowałam jego twarz, gdy był tego nieświadom. I tak codziennie. 
W pewnym momencie nie mogłam się powstrzymać, od dotknięcia jego dłoni. Była taka ciepła.. i przyjemna.
Wszystkie wspomnienia powróciły: nasze spotkanie, pierwszy i ostatni pocałunek, jego wyjazd, nieprzespane noce, smutek i płacz, samotność, powrót, noc w moje urodziny... 
To mnie przytłoczyło. Tak nagle. Oczy zapiekły, potem polały się łzy. Zaczęłam łkać. 
Chłopak otworzył oczy.

JUSTIN POV

Obudził mnie szloch. Jak się okazało, szloch Agnes. Byłem niemało zdumiony. Postanowiłem jednak zachować się na poziomie i objąłem ją ramieniem bez słowa. Co było jeszcze bardziej zdumiewające, Nes się nie wyrwała, lecz czułem jak spinają się jej mięśnie. Trwaliśmy w uścisku jakieś dobre 10 minut, w ciszy, której żadne z nas nie miało ochoty przerywać. W końcu drobne ciałko dziewczyny poruszyło się, dając mi znak, że mogę już puścić. Tak też zrobiłem, lecz z wielkim ociąganiem. Nie chciałem jej puszczać. Jej włosy pachniały tanim szamponem do włosów, ale było to urocze.
Szatynka usiadła po turecku, odsłaniając przy tym przez przypadek nagie nogi. Od razu przykryła je długą koszulą nocną. Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
Błagam - odezwij się! Błagam, błagam, błagam...
Kilka ostatnich łez, spłynęło po jej twarzy. Wytarła je dłonią, spuszczając wzrok na swoje ukryte kolana. Cisza dźwięczała w uszach. Zasłonięte rolety, nie dawały dotrzeć promykom słońca do pomieszczenia.
Gdy już zupełnie straciłem nadzieję, na to, iż dziewczyna się odezwie, jej zachrypnięty głos zabrzmiał:
-Nie rozumiem..
Praktycznie podskoczyłem z zaskoczenia. Ta chwila w końcu nastąpiła! Usłyszałem Ją. Nareszcie. Wyprostowałem się na krzesełku.
-Ja też - zachichotałem ponuro.
Ponownie podniosła wzrok, lecz tym razem w jej spojrzeniu odkryłem.. smutek? Żal, rozpacz, CIERPIENIE.
-Po co tu przychodzisz? Sumienie nie daje Ci spokoju? Prawidłowo.
Oskarżający ton jej głosu, przeszył gęste powietrze. Kolejny kawałeczek mojego rozbitego serca - odpadł.
Szukałem odpowiedzi, która zniknęła w natłoku myśli.
-Nes, musisz mi wybaczyć - głos mi się załamał - Nie wyobrażasz sobie jak cierpię. Nie mogę wybaczyć sobie tego co się stało, przynajmniej ty to zrób. Potrzebuję tego. Jest mi z tym okropnie źle..
-Pieprzony egoista - syknęła, patrząc prosto na mnie - Wyjdź. Nie wracaj. Nigdy więcej.
Położyła się i zamknęła oczy, dając do zrozumienia, iż to koniec naszej ''rozmowy''.
Nie mogąc nic z siebie wykrztusić wyszedłem.

Nie rozumiem. Poprosiłem o wybaczenie. Dlaczego potraktowała mnie tak ostro?
Przejechałem żyletką po palcu, patrząc jak powoli wypływa z niego kilka kropel krwi.
Co jeszcze mam zrobić?
Następnie zbliżyłem ostrze do nadgarstka, gdzie wykonałem głębokie cięcie. Strumyczek krwi, wypłynął i trafił na podłogę.
Za każdym razem, gdy zamykam oczy
Otacza mnie mroczny raj 
Nikt nie może się z tobą równać 

(...)
Tylko że ciebie tutaj nie ma
Jesteś jedynie w moich snach
Dzisiejszej nocy


***
Mam nadzieję, że się podoba :)))
bardzo, serdecznie dziękuję wam za te miłe i motywujące komentarze!
+
moje opowiadanie nie będzie takie jak inne - bajką.
więc jeśli nie lubisz takich ''smętnych'' tekstów to TO nie dla Ciebie ;)
całuski, do następnego! <3

CZYTASZ? KOMENTUJESZ!


wtorek, 6 maja 2014

Chapter 12


-To nie tak jak myślisz, Nes..
Chris szybko odskoczył od Angeliny, po czym chwycił mnie za rękę, z przepraszającym wzrokiem.
Gwałtownie wyrwałam swoją dłoń. Oczy mnie zapiekły, lecz nie chciałam dawać mu satysfakcji z moich łez. Ani JEJ. Zmierzyłam obojga wzrokiem, po czym krzyknęłam, z łamiącym się głosem:
-Idźcie do diabła!
Wybiegłam z ogrodu, na ulicę, nie patrząc na cokolwiek.. wprost na samochód.


Justin's POV

Skierowałem się tam gdzie Ona pobiegła. Niestety nie mogłem być równie szybki jak ona, ponieważ zbyt mocno kręciło mi się w głowie, od nadmiaru alkoholu. Szedłem wolnym, chwiejnym krokiem. Gdy byłem już przy bramie, zauważyłem tłum ludzi na ulicy. Zrobiło się niezłe zbiorowisko. Wszyscy krzyczeli, telefonowali. Z daleka słychać było syreny pogotowia. Jak najszybszym krokiem, na który było mnie stać, podszedłem do centrum zbiorowiska. Przepchałem się na sam przód, ciekaw co się stało.
Na ten widok mnie zmroziło. 
Na środku jezdni leżała nieprzytomna Agnes, z rany na jej głowie ciekła ciemna krew. Latarnie, które oświecały obraz, dodały temu jeszcze straszniejszy wygląd. 
Nie mogąc się powstrzymać, zaraz znalazłem się obok. 
Za jej rękę trzymała ją jakaś dziewczyna, a za drugą ten cały CHRIS. Uklęknąłem przy ciele, próbując jakoś pomóc. Sprawdziłem puls - ledwo wyczuwalny.
Cicho jęknąłem, a po chwili kilka łez pociekło z moich oczu. Otarłem je wolną dłonią, druga cały czas spoczywała na Jej ramieniu. Mimo mnóstwa krzyków, ja słyszałem tylko syreny. Wpatrywałem się w jej zamknięte oczy, w strumyk gorącej krwi, która powoli zdobiła asfalt. Jej ciało było już całkiem zimne. Jak kamień. Czas zdawał się lecieć, a nic się nie działo.
Dopiero po kilku dłuższych, jak mi się wydawało chwilach, pomoc nadjechała. Odsunęli mnie od niej, podnieśli jej drobne ciało i.. znikła. 
Odjechali z piskiem opon, zostawiając po sobie tylko hałas syren. 
Wkoło słychać było szlochy i niemrawe szepty. 
Nagle wszystko straciło sens. Mój sens. Sens mojego życia. Zniknął. 


Zaparkowałem auto na szpitalnym parkingu. Wyskoczyłem z auta, niosąc ze sobą pojemnik z ciastem czekoladowym do mojej mamy. Szedłem do Niej. Znowu. Jak co dzień. 
Dlaczego? Nie umiem tego wyjaśnić. Czuję się winny, za to co się stało.., ale też nie mogę ukrywać, że moje uczucie się zmieniło. Już nie jest tak jak wcześniej, ''przyjaźń'', której nie było. Teraz Jej nie zawiodę! Nie pozwolę na to, by jeszcze choćby raz uroniła przeze mnie łzę. 
Zapukałem w drzwi, do pokoju. Otwarłem je, choć nie usłyszałem odpowiedzi. Jak zwykle. 
Agnes nie odezwała się ani słowem do kogokolwiek, od przebudzenia po wypadku. 
Lekarze nie umieją tego wytłumaczyć. Mówią, że to jakiś szok po urazowy, lecz jestem pewien, że to nie o to chodzi. To nic, będę cierpliwie czekał. Może pewnego dnia.. w końcu przemówi. Mam nadzieję. 
-Hej Nes - przywitałem się wesoło z dziewczyną, która nawet nie uraczyła mnie wzrokiem. Skupiona była na ścianie. Słyszycie jak to brzmi? - Mam coś dla Ciebie! To od mojej mamy.
Otworzyłem pudełko, po czym wyjąłem z niego kawałek ciasta i położyłem na białym talerzyku, na małej, metalowej komodzie. Zero odzewu. Kompletne NIC. 
-Jak się dziś czujesz? Może miałabyś ochotę na mały spacerek na wózku? Jest taka piękna pogoda! Powoziłbym Cię po parku, gdzie chcesz.
Usiadłem na plastikowym krzesełku, przy łóżku. Westchnąłem, przyglądając się jej bladej twarzy. 
Jej oczy koloru szmaragdu, nabrały wyrazistości. Włosy, skrócone do uszu, nie były takie lśniące, jak dawniej. Mimo to, mimo wszystko, Nes była piękna. Nie można było temu zaprzeczyć. 
Uśmiechnąłem się na te myśl. 
Wtedy, dziewczyna odwróciła wzrok, który w końcu spoczął na mnie. Zaschło mi w gardle.
To się nie zdarzało. Nie od czasu.. no wiecie.
Przełknąłem głośno ślinę, nerwowo bawiąc się palcami. 
Jej spojrzenie.. nie wyrażało żadnych, kompletnie ŻADNYCH emocji. To było jak cios w serce.
Po chwili ponownie wróciła do oglądania ściany.
-Jeśli nie masz ochoty na moje towarzystwo, mogę wyjść - nawet nie wiecie, jak trudno było mi to powiedzieć. Próbowałem jednak tego nie okazywać.
Szatynka nie odpowiedziała. Mimo, że spodziewałem się takiej ''reakcji'', po raz drugi w ciągu kilku minut, poczułem jakbym dostał z otwartej ręki. 
Nie czekając dłużej, wstałem i wyszedłem, zostawiając pokój w beznamiętnej ciszy. 
Miałem ochotę się rozpłakać. Nie, nie, uderzyć coś, lub kogoś. Chciałem krzyczeć. Krzyczeć o tym jak mnie to boli. O tym, że ja też mam serce, uczucia, które Ty tak często ranisz! 
Słowa ranią. Cisza jeszcze bardziej.

***
przepraszam, że tak długo zwlekałam z tym rozdziałem, ale nie wiedziałam, jak się za niego zabrać.
mam nadzieję, że się podoba :)
+
JEŚLI CZYTASZ, KOMENTUJ! 
PROSZĘ, TO DLA MNIE BARDZO WIELE ZNACZY. 
<3





piątek, 25 kwietnia 2014

Chapter 11



*7 miesięcy później*

-Nie mogę w to uwierzyć! Jejku, ty już jesteś stara dupa, mała! - pisnęła Angelina. 
Odwzajemniłam uśmiech, przeglądając kolejną sukienkę.
Dzisiaj mam urodziny. Osiemnaste. 
Nie mogę w to uwierzyć! Jeszcze tak niedawno temu skakałam w pieluchach po domu. 
Ponownie uśmiechnęłam na tę myśl.
-Wczoraj dopięłam wszystko na ostatni guzik skarbie, załatwione! Impreza będzie po prostu i d e a l n a!
Zachichotałyśmy cicho, po czym ruszyłyśmy do przebieralni, by przymierzyć wybrane sukienki.

-I jak? - zapytałam, wychodząc z małej komórki, stając przed Angel. Zrobiłam pozę ''modelki'', po czym obydwie się zaśmiałyśmy.
Sukienka była miętowa, do połowy ud, z koronka przy dekolcie. Ładnie opinała mi moje krągłości.
-Jest okej.. - zamyśliła się, lustrując mnie wzrokiem - Ale na pewno znajdzie się lepsza.
Pokazała mi ruchem dłoni, bym z powrotem udała do mojej ''klitki''.

Gdy wróciłam do domu, było kilka minut po 16. Impreza zaczynała się o 20, więc miałam jeszcze trochę czasu. Włączyłam komputer i zajrzałam na Facebook'a. Dostałam miliony wiadomości z życzeniami urodzinowymi, oraz potwierdzeniami przyjścia na imprezę.
Nagle zauważyłam zieloną kropkę, oznaczająca bycie on-line przy nazwisku, którego bym się nie spodziewała.
Wesley.
Serce zabiło mi szybciej, szybko wstukałam wiadomość do komunikatora i wysłałam.


Wróciłaś? Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? :( 
Nieważne.. :)
Straaasznie się za Tobą stęskniłam kochanie, mam nadzieję na spotkanie!
Dziś są moje urodziny (pewnie wiesz) i mam imprezkę! U mnie.
Jeśli masz ochotę i czujesz się na siłach to wpadaj! 
Całuski <3 
Do zobaczenia! 

Wyłączyłam komputer cała w skowronkach. Alice! Wróciła! JEEJ!
Roześmiałam się, co musiało dość dziwnie wyglądać bo byłam sama. Klapnęłam na łóżko i westchnęłam.
Jakie to życie jest piękne.. pomyślałam.

Nie chwal dnia, przed zachodem słońca...





Stanęłam przed lustrem. Idealnie.
Przejechałam dłonią po świeżo ułożonych i wysprejowanych. Mimo to, że ostatnio w moim życiu trochę się zdarzyło, nie zamierzam teraz się tym zamartwiać.
Justina nie będzie.
Z resztą.. pewnie zapomniał.
Agnes! Zapomnij o nim. Nie dzisiaj. Dziś jest TWÓJ dzień. Skarciłam się w duchu.
Uśmiechnęłam się do lusterka, próbując wrócić sobie utracony dobry nastrój. Niestety, na marne.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek: 19:13.

-Hej kochana! - cmoknęła mnie w policzek Angelina - Wyglądasz bosko, ale pewnie o tym wiesz - mrugnęła.
-Ty też skarbie - uśmiechnęłam się szeroko, zapominając o Justinie.
Angelina ubrana była w czerwoną, obcisłą sukienkę, do połowy ud, prostą. Do tego zawiesiła sobie dwa złote wisiorki, oraz założyła ogromne szpilki.
Wpuściłam ją do środka. Weszłyśmy do kuchni, gdzie znajdowały się wszelkiego rodzaju alkohole, fastfoody, smakołyki itp.
Szatynka nalała nam po kieliszku wódki, po czym podała mi moją ''porcję''.
-Pij, to na rozgrzanie - mrugnęła, z uśmiechem.
Szybko łyknęłam napój, ciecz spłynęła, wywołując przyjemne pieczenie w gardle.
-Wszystkiego najlepszego, mała - powiedziała, po czym nalała następną kolejkę.

-Jak się bawisz? - zagadnęła mnie przyjaciółka, podczas gdy przedzierałyśmy się przez tłum nastolatków, próbując dotrzeć do ''centrum spotkania'', bym mogła zdmuchnąć świeczki.
-W porządku - odparłam.
Nie miałam pojęcia, że aż tyle osób przyjdzie. Było mi bardzo miło, że wszyscy pamiętali.
W końcu dotarłyśmy na miejsce.
-Ej ludzie! - wydarła się moja towarzyszka - Teraz nasza solenizantka będzie dmuchać! Nie, nie w alkomat - zachichotała, odpowiadając na pytanie, które dobiegło z tłumu.
Dumnie uniosłam głowę, to była moja chwila.
Wszyscy zaczęli zgodnie krzyczeć, bym dmuchała.
Szybko pomyślałam życzenie:
Żeby Alice się tu zjawiła i wszystko było tak jak dawniej... i.. z resztą.. nic.

-Wyglądasz cudownie - szepnął Chris, przygryzając płatek mojego ucha. Dreszczyk podniecenia przeleciał przez moje ciało.
Spojrzałam na niego ponętnie.
Zaczęliśmy się całować. Bardzo. Namiętnie.
Kieszeń Chrisa zaczęła wibrować.
Westchnęłam ciężko, pozwalając podnieceniu ulotnić się z ciała, gdy odkleiłam się od niego.
Chłopak wysłał mi przepraszające spojrzenie, po czym ulotnił się by odebrać.

Krążyłam po ogródku, naiwnie szukając choć chwili ciszy. Głowa pulsowała mi nieprzyjemnie, od alkoholu i głośnej muzyki. Mam nadzieję, że sąsiedzi będą tak wyrozumiali i nie zadzwonią na policję.
Usiadłam na trawie i zamknęłam oczy.
-Nigdy nie byłaś typem imprezowiczki.
Błyskawicznie wstałam, gotowa do walki. Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko zobaczyłam mojego rozmówcę.
-Co ty tu robisz? - zmrużyłam oczy.
-Jak to co? - wyszczerzył się bezczelnie - Przyszedłem na imprezę mojej przyjaciółki.
-Chyba sobie kpisz kolego - prychnęłam - Przyjaciela to ty masz w spodniach.
Roześmiał się głośno.
-Możesz go poznać. Lubię gdy moi przyjaciele się znają.
-Jesteś bezczelny! Zejdź mi z oczu, oraz wyjdź z mojej posesji.
Justin był już nieźle wstawiony, bo nie okazał nawet grama strachu. Nie przejął się moim rozkazem. Podszedł kilka kroków.
-Cieszę się, że jesteś już pełnoletnia. Mogliby mnie wsadzić do pudła - mrugnął, wyszczerzony, po czym gwałtownie wpił mi się w usta.
Zebrałam wszystkie swoje siły i odepchnęłam go, z obrzydzeniem.
-Zostaw mnie! Nie waż się mnie dotknąć, bo pożałujesz śmieciu!
Ponownie roześmiał się kpiąco.
-Nie udawaj takiej cnotki kochanie.
Wybiegłam z ogrodu, chcąc jak najszybciej się gdzieś schować.
Wpadłam na kogoś. Na jakąś parę. Całującą się.
-Prze..
Wybałuszyłam oczy.
-Chris?! Angelina?!

Nie chwal dnia, przed zachodem słońca.
Właśnie wyjrzał księżyc.

***
mam nadzieje, że się podoba
kochani nie będzie mnie tydzień, wiec będzie malutka przerwa w rozdziałach.
przepraszam :)))
widzimy sie za tydzień misie <3


niedziela, 20 kwietnia 2014

Chapter 10

Kosz zapełnił się zgniecionym kartkami, pełnymi słów. Niestety żadne słowa, ie potrafiły wyrazić tego co czuję. No bo co miałam napisać?
Dzięki za list, faktycznie było mi przykro, ale już jest okej, wybaczam Ci Justin. Buziaki, Nes.
Raczej nie!
Nienawidzę Cię, nie odzywaj się do mnie, idę się zabić. Żegnaj, Agnes.
Kategorycznie, NIE!
Miałam zupełną pustkę w głowie. Walnęłam pięścią w biurko, po czym rzuciłam się na łóżku, głową w dół.

Po 15 minutach leżenia dostałam olśnienia. Szybko zabrałam się do pracy. 

Justinie,
popełniłeś wielki błąd. 
Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Nie potrafię zapomnieć o tym, jak duży ból mi sprawiłeś, swym nagłym odejściem.
Przykro mi, lecz nie dam rady spotykać się z Tobą, patrzeć Ci w oczy, śmiać, rozmawiać, udawać, że nic się nie wydarzyło. Zbyt dużo by mnie to kosztowało. 
Może wydać Ci się to śmieszne, lecz wtedy gdy mnie pocałowałeś..
wtedy byłam gotowa.
Poczułam, że burzysz ścianę, pomiędzy nami.
Niestety moje uczucie wygasło, dzięki Twemu wyjazdowi. 
Proszę, abyś już mnie nie nachodził, nie pisał, nie dzwonił. 
Najlepiej usuń mój numer z listy kontaktów, z głowy też.
Nasza przyjaźń.. już jej nie ma.
To koniec.

Agnes.

I jak na zawołanie: pociekły łzy. Kilka z nich naznaczyło kartkę, lecz zignorowałam to.
Podsunęłam list pod drzwi, by (jeśli w ogóle jeszcze się tu zjawi) mógł odczytać mą odpowiedź.
Wcale nie było mi łatwo, ba! bardzo ciężko. Nie chciałam tego zakańczać, lecz uznałam, że to musi się stać. 
Nie mamy szans.

Nie dostałam odpowiedzi, a minęły już 24 h. Tak, wiem, że napisałam mu, by się odczepił i tak dalej, ale nie sądziłam, że mnie posłucha! Przecież zawsze tak jest, że jeśli dziewczyna czegoś nie chcę (a przynajmniej tak mówi) to tego chcę. No w większości wypadków.
Co ja w ogóle mówię?! Postawiłam sprawę jasno, a teraz zachowuję się jak dziecko.
W końcu nie wytrzymałam. Musiałam się z nim zobaczyć. Natychmiast.
Dlaczego?
Przecież to był mój przyjaciel! To on pierwszy przełamał barierę.
Pierwsza łza.
Dzięki niemu zaczęłam ''coś'' czuć.
Druga.
Wiem, to śmieszne. On ma dziewczynę. Nie czuje do mnie nic, poza ''przyjacielską miłością'' (jeśli takie coś  w ogóle istnieje). A może jemu po prostu jest mnie żal i robi mi łaskę, przepraszając. Może tak na prawdę ma mnie i moje uczucia głęboko w poszanowaniu?
Ósma.
Nie! to niemożliwe. On taki nie jest. Choć.. te siedem miesięcy. Mógł się zmienić.
Wodospad.
Chwila! Ja go praktycznie w ogóle nie znałam przed jego wyjazdem! Może tak naprawdę, zawsze taki był, tylko nie zauważyłam?

Zapukałam do wielkich drzwi.
Nic.
Jeszcze raz, trochę głośniej.
Nadal cisza.
Nacisnęłam złotą klamkę, z nadzieją, że nie wszystko stracone.
Zaśmiałam się pod nosem, gdy drzwi nie drgnęły. Co ja sobie myślałam? Że otworzą się, jak w filmie?
Usiadłam na huśtawce na ich podwórku. Chyba nie będą mieli za złe, jeśli tu na nich poczekam. Na niego.
Rozejrzałam się wokół. Przyznam, że ogród mieli tak samo piękny, jak dom. Jak wszystko.
Ona jest idealna. Nie tak jak ja..
On jest idealny.
Pasują do siebie.
Co mu po takiej zwykłej MNIE?
Nagle usłyszałam urywki jakiejś rozmowy. Ktoś się zbliża.
Zerwałam się z huśtawki, pobiegłam ukryć za domem, by móc podsłuchać kto idzie.
-Kochanie, nie życzę sobie żebyś się z nią widywał. Patrz co ona z tobą robi, jesteś zamyślony i w ogóle mnie nie słuchasz! - głos Kate. To na pewno ona, już ja poznam głos tej krowy.
-Nie spotkałem się z nią, ile razy mam Ci to jeszcze powtarzać? - a to on. We własnej osobie.
Nie wytrzymałam i wychyliłam się lekko, by go zobaczyć.
Miał na sobie białą koszulkę, spodnie z krokiem do kolan, białe supry i snapbacka.
Mmm.. jak zwykle, czarująco przystojny.
-Nie obchodzi mnie jaki to był rodzaj kontaktu. Nie chcę, nie życzę sobie byś się z nią widywał. Chcę mieć cię tylko dla siebie - teraz obleśnie wpiła mu się w usta - Obiecasz?
-Mm.. yhy.. obiecuję, że już nigdy nie spotkam się z Agnes.
Zamarłam. CO?!
Poczułam suchość w gardle i to, że oczy mnie pieką.
Upadłam.
A potem tylko.. CIEMNOŚĆ.

***
wiem, że do bani.
ale słucham sb smętnej muzyczki i takie są skutki ;))
mam nadzieję, że nie zraziłam was tym rozdziałem.
przepraszam za dłuższą nieobecność, ale nie miałam kiedy napisać.
+
dzisiaj mam urodziny :))
tak tylko wspomnę ;)


wtorek, 15 kwietnia 2014

Chapter 9

Żaden dzień się nie powtórzy, 
nie ma dwóch podobnych nocy, 
dwóch tych samych pocałunków, 
dwóch jednakich spojrzeń w oczy. 


Minęły dni, miesiące, od naszego ostatniego spotkania. Od tej nieszczęsnej kolacji, która wywróciła moje, ale i twoje życie do góry nogami. Nie potrafię teraz spojrzeć Ci w oczy. Nie potrafię powiedzieć tego niby zwykłego ''cześć''. Wszystko się zmieniło. My się zmieniliśmy.

-Cieszysz się? - wyrwał mnie z namysłu mój chłopak. Brunet o pięknej budowie, Chris.
Stałam przed nim. Przed Justinem, który wyglądał teraz zupełnie inaczej niż te siedem miesięcy temu. Tak to prawda, nie widzieliśmy się tyle czasu. Szmat czasu.
Kate chciała ''przygody'', więc wybrali się na rejs po świecie. W ten sam sposób zostawiając mnie samą, samotną. 
-Nie cieszę się - odparłam sucho - Nie cieszy mnie nic, co z nim związane - warknęłam, do Chrisa tak jakby Justina tu w ogóle nie było, po czym pociągnęłam go za rękę.
-Nes! Spokojnie, coś się stało? - zapytał Bieber. 
Byłam tak wściekła, że bałam się, iż dym zaraz będzie wylatywał uszami. Za to, że mnie opuścił. Za to, że wybrał Kate. Za to, że nie odzywał się do mnie przez bite siedem miesięcy. Za to, że teraz nagle zjawia się i wymaga ode mnie super, wesołego powitania. Łzy zebrały mi się w oczach. 
-Nie mów tak do mnie! Nie możesz! Nie pozwalam Ci! - krzyknęłam, wypuszczając furie z ciała - Nie chcę Cię widzieć, przez resztę mojego życia. Chcę, żebyś zniknął, tak jak zrobiłeś to wcześniej. Tym razem an zawsze.
Zaakcentowałam ostatnie słowa, puściłam dłoń Chrisa i uciekłam. 

Przebiegłam zadziwiająco duży kawałek. Gdy w końcu stanęłam, ponieważ nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, usiadłam na chodniku (nie było żadnej ławki w pobliżu).
Miarowo łapałam oddech, by w końcu głęboko westchnąć.
Wtedy gdy już zaczynało się układać. Gdy JA zaczynałam wierzyć, że może jednak ''MIŁOŚĆ'' ma jakiś sens, pojawił się on. A od niego wszystko się zaczęło! To on mnie wtedy pocałował. Sprawił, że w pewien sposób, się zaangażowałam. Lecz on nie zdążył się już o tym dowiedzieć, bo zniknął za oceanem.
Zaczynam płakać. Nie tak jak wcześniej. Teraz mój szloch przypomina wycie. Poważnie.
Nie mam czasu, zastanawiać się, jak dziwnie to wygląda. 
Chcę pobyć sama.

Przez następne kilka dni Justin nieugięcie próbuje się ze mną skontaktować. Jednak ja nie zamierzam zamienić z nim słowa. Wytrzymał bez jakiegokolwiek kontaktu ze mną przez te siedem miesięcy, więc dlaczego teraz nagle się tak za mną ''stęsknił''?
Pewnego dnia, gdy myślę, że dał już sobie spokój, znajduję wsuniętą pod drzwi kartkę.
Jest to list. Od razu wiem kto jest nadawcą. 
Już mam go wyrzucić, gdy dostrzegam kilka słów, które mnie od tego powstrzymują.
Bijąc się z ciekawością, przegrywam. Rozwijam kartkę.

Droga Agnes,
jeśli w ogóle przeczytasz ten list, to wiedz, że ogromnie Cię przepraszam.
Jest mi bardzo przykro, że tak się zachowałem. 
Przepraszam, myślałem, że tak będzie lepiej. Sama mówiłaś, że nie chcesz się mieszać w związki. 
Nie chciałem utrudniać Ci życia. Wybacz mi.
Jesteś, byłaś i będziesz dla mnie ważna. 
Uwierz, że chciałem do Ciebie zatelefonować, odezwać się, lecz bałem, że mnie odrzucisz.
Jednak to okazało się nieuniknione.
Przepraszam.

Justin. 

Łzy ciekną mi po twarzy. Coś we mnie pęka.
Biorę szybko kartkę i długopis, piszę. Nie mogę zostawić tego bez odpowiedzi. Po prostu nie dam rady, nie jestem taka.

***
długo myślałam, jakby tu was zaskoczyć
nie wiem czy mi się udało, wy mi powiedzcie :)))
udało się?
+
dziękuję wam bardzo za te miłe słowa! 
to mega motywacja <3


sobota, 12 kwietnia 2014

Chapter 8

-Usiądźcie - poleciła z nieschodzącym z twarzy uśmiechem.
Wykonaliśmy posłusznie jej polecenie, rozsiadając się na wielkich, królewskich krzesłach. Pomieszczenie było równie pięknie zaprojektowane, jak sam budynek. Wszystkie meble był takie.. szlachetne. Jak w pałacu. A Kate najwyraźniej bardzo się tym szczyciła.
-O jesteś już kochanie, martwiłam się, że się spóźnisz - zaszczebiotała na widok wchodzącego Justina, po czym pocałowała go namiętnie w usta. Niespokojnie się poruszyłam, mając ochotę się na nią rzucić.
Justin był ubrany w luźną niebieską koszulę, czarne spodnie i grafitowe nike. Uśmiechnął się na nasz widok. Oczywiście wcześniej, odwzajemnił gorący pocałunek krowy.
Podał rękę Chrisowi, mierząc go wzrokiem. Gdy podszedł do mnie, elegancko wstałam i ucałowałam jego policzek.
-Miło, że przyszliście - uśmiechnął się.

-Mmm.. pyszna pieczeń - pochwaliłam.
Kate uśmiechnęła się z dumą.
-Mam we krwi, dobrą kuchnię.
-Tak, Kate jest urodzoną kucharką - potwierdził Justin, całując ją w policzek. Zieleniałam z wściekłości.
-Ja pójdę po desery - zawiadomiła szatynka, po czym zgarniając ze stołu puste talerze, odeszła.
-No więc.. jak tam u was? - zagaił Justin, wpatrując się we mnie, co mnie zawstydzało - Układa się wam?
-Jesteśmy z Chrisem tylko przyjaciółmi, przecież znasz moje zdanie o związkach - uśmiechnęłam się przez łzy. Tak na prawdę bardzo pragnęłam czułości. Choćby chwilowej.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz przeprosiłam i wyszłam do toalety.
Zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam ryczeć.
Dlaczego?
Sama nie wiem.
Tak po prostu.

-Coś się stało? - zapytał z troską Chris, gdy wróciłam.
-Nic, po prostu źle się przez chwilę poczułam -  uspokoiłam go.
Przede mną stał kubeczek z tiramisu.
Nie miałam najmniejszej ochoty już jeść, lecz zmusiłam się do spróbowania.
Po 20 minutach ''Pani Domu'' pozbierała wszystkie naczynia, a na stole pojawił się już tylko ''cięższy kaliber''.
-Ja nie piję - oznajmiłam przepraszająco.
-Jeden kieliszek Cię nie zbawi - mrugnął do mnie Biebs.
Wzruszyłam ramionami. Raz się żyję.

-Ej, kochanie przystopuj! - zaśmiał się Chris, gdy byłam w połowie siódmego kieliszka.
Wszyscy się zapomnieliśmy. Najbardziej Kate.
W pewnym momencie, chyba zapomniała, że nie jest sama i zaczęła zabawiać się z Justinem. Fuj.
Wierzcie mi. To było O B R Z Y D L I W E.
On chyba też uznał, że tak nie wypada, bo wyniósł ją do sypialni, by zasnęła.
Rozmawialiśmy zupełnie o wszystkim, tak jak kiedyś. Chris też już zdawał się przysypiać, była w końcu 2:36. W końcu zostaliśmy SAMI. Serce biło mi jak szalone.
Zbliżyliśmy się trochę, lecz nadal zachowaliśmy bezpieczny dystans. Co z czasem zaczęło się zmieniać..
Położył mi rękę na udzie, na co mnie przeszedł gwałtowny dreszcz. Lecz nie zepchnęłam jej.
Jego twarz powoli zbliżała się do mojej. Dzięki alkoholowi, który płynął z moich żyłach, pozwoliłam sobie, ponieść się chwili.
Jego usta zetknęły się z moimi, było to dla mnie niesamowite i nowe uczucie. Nie wiedziałam co robić.
Przejął inicjatywę, muskając coraz nachalniej moje wargi. Wiedziałam, że to co robię jest bardzo niewłaściwe, lecz nie mogłam przestać. Nie mogłam.
Oplotłam rękoma jego kark, by było nam wygodniej. Całowaliśmy się słodko i zarazem namiętnie. Ta chwila zdawała się trwać wiecznie, a w myślach powtarzałam ''niech to się nie kończy!''.

-Chris, wstawaj - szeptałam mu do ucha, podczas gdy on smacznie chrapał. Nie miałam serca go budzić, lecz musiałam.
-Możecie zostać - odezwał się cichutko Justin.
Wolałam nie przebywać tu z nim dłużej sam na sam. Mogłoby do czegoś gorszego, jeszcze dojść.
-Dziękuję Ci Jus, ale powinniśmy już wracać - uśmiechnęłam się serdecznie.
Westchnął i skinął głową.
W końcu udało mi się dobudzić Chrisa. Spojrzał na mnie rozkojarzony.
-Idziemy - musnęłam płatek jego ucha, na co od razu się uśmiechnął.

-I jak Ci się podobała wizyta u Kate i Justina? - zapytałam gdy wracaliśmy pustą uliczką.
-Było okej - mrugnął do mnie - Ale wolałbym, być tylko z tobą.
Spojrzałam na niego zdziwiona. On tylko wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i dotknął swoimi rozgrzanymi wargami moich. Łał, to już mój drugi pocałunek w ciągu tego wieczoru [nocy]...
Te pocałunki nie były takie, ''królewskie'' jak tamte, lecz nadal przyjemne.

-Będziesz moją dziewczyną, Agnes?


***
jestem bardzo, ale to bardzo niezadowolona z tego rozdziału.
przepraszam, przepraszam, przepraszam
wybaczcie, moją niekompetencję
mam nadzieję, że to tylko chwilowe
+
dziękuję za wasze komentarze <3


środa, 9 kwietnia 2014

Chapter 7

Właśnie wychodziłam z lodziarni, z rożkiem pełnym lodowych kulek. Truskawkowa, czekoladowa, cytrynowa, jogurtowa. Mmm.. uwielbiam.
Patrzę, a tam ON. W dodatku nie był sam.
Towarzyszyła mu jakaś panienka. Poczułam jak złość się we mnie zbiera. Bezczelność!
Nie spotykamy się od tygodnia, a ten palant już znalazł sobie nową ''przyjaciółeczkę''. W sumie to nawet nie byliśmy razem, ale i tak mam prawo do wściekłości!
Ja nie jestem WCALE zazdrosna. Absolutnie.

- Cześć Justin - udałam, że  nie widzę tej pokraki obok, która przyglądała mi się niczym jastrząb.
Chłopak był chyba trochę zaskoczony. Tak jakbym właśnie nakryła go na zdradzie.
-Hej Nes - łał! Powiedział ''Nes''. To dobrze wróży. Jednak nie zamierzam mu odpuścić.
-To jest Kate - wskazał na blondynkę - Moja dziewczyna..
Zamurowało mnie.
Czy to ten sam Justin, który zaledwie kilka dni temu, opowiadał mi, że nie może się pozbierać po stracie ukochanej? Ten sam chłopak, który nałogowo się ciął, przez swoją ukochaną? Ten sam, który mówił, jak bardzo ją kocha?
Jak mówiłam, miłość nie istnieje. A on właśnie mnie w tym utwierdził.
-Ah.. świetnie, że w końcu sobie kogoś znalazłeś - udałam uśmiech.
Splotłam nerwowo ręce, po czym spojrzałam na jego wybrankę.
Patrzyła na mnie fałszywie ''milutko''.
-Miło mi Cię poznać Nes! - zaszczebiotała z szerokim uśmiechem.
O NIE! Tylko On może tak do mnie mówić.
-Mi również - uśmiechnęłam się.

To już lekka przesada.
Nienawidzę go.
Frajer.
Dupek.
Idiota.
Co on sobie myśli? Najpierw ignoruje mnie, wręcz unika, potem okazuje się, że znalazł sobie dziewczynę, a teraz jeszcze zaprosił mnie na kolację do niego i KATE. Krew mnie zalewa!
Oczywiście głupiutka ja, zgodziłam się.
W takim razie przyjdę z Chrisem.
BINGO.

-Wyglądasz pięknie - pocałował mnie w policzek, Chris.
-Dziękuję Ci, ty też nie najgorzej - mrugnęłam.
Próbowałam udawać wyluzowaną, lecz tak na prawdę byłam bardzo zestresowana. Bałam się, że coś może pójść nie tak i wygłupię się przed Justinem i jego nową krową. Przepraszam za wyrażenie, ale nienawidzę tej dwójki z całego serca. W sumie to nienawidzę Kate (czyt. świni) za to co zrobiła. Odbiła mi przyjaciela! A Justina za to, że mnie opuścił. Może to zabrzmi banalnie i głupio, ale na prawdę go polubiłam..
Chłopak wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy do jego sportowego auta. Musiał pochodzić z jakiejś bogatej rodzinki, bo takie autko nie wyglądało na tanie.
Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Stanęliśmy przed dość okazałym budynkiem, głównie z drewna i szkła.
-Łał.. - wymsknęło mi się.
Na Chrisie ten widok nie zrobił jakiegoś specjalnego wrażenia, najwidoczniej był przyzwyczajony do takich luksusów. Ja nie za bardzo. Choć moja rodzina wcale nie była biedna, to nie wyróżnialiśmy się jakimś wielkim majątkiem.
Zapukaliśmy w drzwi. Po chwilce wrota się otworzyły, a przed nami stanęła Kate. Wyglądała przepięknie. Czułam się przy niej jak brzydkie kaczątko. Najwyraźniej jej to pasowało, bo uśmiechnęła się z wyższością.
-Cudownie - cmoknęła - Jesteście w samą porę!
No to zabawa się zaczyna...


***
komentujcie! <3
+
dodałam nową zakładkę ''bohaterowie'', znajdziecie tam też naszą, drogą KATE! :*


niedziela, 6 kwietnia 2014

Chapter 6

-Cii.. film się zaczyna - spławił mnie.
-Film może poczekać! - krzyknęłam sfrustrowana, po czym wyłączyłam telewizor.
Spojrzał na mnie zaszokowany. No cóż, dobra Agnes się skończyła.
-Myślałam, że jeśli szczerze porozmawiamy, to przestaniesz.
-Śmieszna jesteś. To nie jest takie łatwe jak odstawienie cukierków - odparł lodowatym głosem.
Przyznam, że zmroziło mnie to, w jaki sposób to powiedział.
-Proszę cię! Od kiedy robienie sobie krzywdy jest przyjemne? - zakpiłam, co jeszcze bardziej wznieciło ogień pomiędzy nami.
-Wydaje ci się, że wiesz wszystko, lecz nie wiesz nic.
-Oświeć mnie - syknęłam.
-To nic nie zmieni, jesteś zbyt dumna, by przyznać komuś rację.
To przelało czarę.
-Wyjdź.
Nie próbował mnie NAWET przeprosić. Po prostu wstał i wyszedł. Tak po prostu.

Gdy usłyszałam trzask drzwi frontowych, oznaczający wyjście Justina z mojego domu, wybuchnęłam płaczem. Nigdy mi się to nie zdarza. Nigdy przez chłopaka.
Ja chciałam mu pomóc, a on na mnie naskoczył. Nie rozumiem go.
Miałam taki piękny dzień. Pogodziłam się z Alice, spotkałam Chrisa.
Fakt: nie chwal dnia, przed zachodem słońca.
Ryczałam przez około dziesięć minut, bez przerwy. Nie musiałam patrzeć w lustro, by wiedzieć, że wyglądam niczym wiedźma.
Spojrzałam na zegarek: 21:34. Mimo dość wczesnej pory, położyłam się i odpłynęłam.


Weekend minął, potwornie szybko. Za szybko!
Wstałam, ogarnęłam się i wykonałam typowe poranne czynności.
Szłam w pośpiechu do szkoły, ponieważ miałam już 5 minut spóźnienia. Wpadłam do klasy zdyszana (ostatnie 100 m przebiegłam).
Profesor Hastings spojrzała na mnie spod byka. Nigdy mnie nie lubiła. Ona jako jedyna. Ogólnie w szkole odznaczałam się wielką sympatią, ze strony innych ludzi, więc nie rozumiałam jej wrogości. Była to babka w średnim wieku, ok. 45-50 lat. Powinna przejść już na emeryturę!
-Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - powiedziałam łagodnie, po czym ruszyłam w stronę mojej ławki.
-Panno Evans, jaki jest powód Pani spóźnienia? - zignorowała moje przeprosiny.
-Zaspałam - skłamałam. W rzeczywistości, powodem było to, że omal nie spaliłam kuchni. Chciałam usmażyć sobie naleśniki, lecz ze mnie taka super kucharka, że gdy poszłam się uczesać, placki zaczęły się fajczyć... W ostateczności zrezygnowałam ze śniadania.
-W nocy trzeba SPAĆ - na jej twarzy zaistniał kpiący uśmieszek. Co ona sobie wyobraża?!

Lekcje minęły w miarę szybko. Po ostatnim dzwonku, popędziłam prosto do domu Alice.
Zapukałam do drzwi. Nic. Jeszcze raz. Echo. Stałam pod drzwiami i czekałam. Nikt nie przyszedł.
Nie wiedziałam co się dzieję, gdzie są Ali i jej rodzice? Oczy zaszły mi łzami.
-Państwo Wesley wyjechali gdzieś dziś rano, nikt Ci nie otworzy, skarbie - krzyknęła do mnie przez bramkę ich sąsiadka, Pani Winslet.
Czyli to już koniec. Wyjechali. Alice miała rację - chcą ją odciąć od świata. A ja nic nie mogę zrobić.


***
zdaję sobie sprawę, że jest krótki i badziewny, ale pisałam go szybko, bo później nie miałabym czasu. :))
bardzo dziękuję za tyle wejść na bloga! :*
+
tak jak radziła mi jedna komentatorka, włączyłam opcję komentowania przez anonimów. ;)
dzięki za radę!


czwartek, 3 kwietnia 2014

Chapter 5


Dzięki

Tylko tyle?
Tylko. Tyle?
Serio?
Myślałam, że umówimy się na jakieś spotkanie, ale po co? 
Westchnęłam.

Ubrana zeszłam do kuchni, gdzie moja mama smażyła naleśniki. 
-Właśnie miałam cię wołać - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech, wzięłam sobie talerz i nałożyłam dwa placki.
Posmarowałam je dżemem i dorzuciłam trochę krojonych truskawek. Zjadłam baardzo szybko, z resztą jak zwykle. Podziękowałam, po czym odeszłam od stołu. 
Już miałam wychodzić, kiedy nagle usłyszałam głos mojej mamy.
-Nie wybierasz się do szpitala? Wiesz, zrobiłam trochę więcej naleśników, może mogłabyś jej podrzucić - zapytała cała w skowronkach.
Odwróciłam się z mega zdziwieniem na twarzy.
-O kim ty mówisz? Jaki szpital? - domagałam się wyjaśnień.
Spojrzała na mnie wielkimi oczyma.
-Ty nie wiesz?
-Najwyraźniej NIE - zirytowałam się.
-Alice jest w szpitalu..

-Boziu, co się stało?! - wpadłam do szpitalnej sali z hukiem.
Na ''łóżku'' leżała blada, z wielkimi worami po oczami - Alice.
Wygięła usta w grymasie. 
-Możesz ciszej? 
Zamknęłam za sobą drzwi, po czym usiadłam na małym, metalowym krzesełku obok łóżka. Wpatrywałam się w nią wyczekująco. 
-Pielęgniarki powiedziały mi, że zażyłaś jakieś tam tabletki.. - zaszkliły mi się oczy - Kobieto, mogłaś umrzeć!
-Chciałam.. - odparła cichym, chropowatym głosem.
-Nie mów tak - próbowałam przełknąć, narastającą gulę w gardle. 
-Moje życie już nie ma sensu..
Przez chwilę myślałam, że to dlatego, iż tak jakby.. ''zerwałyśmy''. Ale oczywiście powód był inny i szczerze mówiąc, trochę mnie to zabolało.
-Daniel mnie zdradził.. 
Wiem, że jestem okrutna, ale przez chwilę musiałam się powstrzymać od parsknięcia śmiechem i powiedzenia ''A nie mówiłam?''. Na szczęście w chwilę się opamiętałam.
-Nie martw się, będzie dobrze - szepnęłam nieszczerze.
-Nie okłamuj samej siebie - pisnęła - Miałaś rację, on jest skończonym dupkiem. Niestety dupkiem, którego kocham..
-NADAL?! - krzyknęłam, tracąc cierpliwość.
-Wiem, że tego nie zrozumiesz, bo nigdy nikogo nie kochałaś, ale tak. Tego nie można wymazać ot tak. To silne uczucie.
Zbierało mi się na wymioty. Ależ oczywiście, że jeśli się chce, to można zapomnieć. JEŚLI SIĘ CHCE. Silne uczucie? Ha, ha, zależy dla kogo. Jakoś tego idioty - Daniela, to ''silne uczucie'' nie potrafiło powstrzymać przed zdradą. Stek bzdur.
-Kiedy wychodzisz? - zmieniłam temat, bojąc się co mogłoby się stać, gdybyśmy nadal ciągły tamten.
-Chyba jutro.. - mruknęła bez przekonania - Ale matka chce mi zafundować psychiatrę i całkowite odcięcie od świata.
-Jeśli chcesz.. mogę cię jutro odwiedzić - zaproponowałam nieśmiało. Co jak ona nadal gniewa się o tamtą akcję? Może w ogóle nie będzie już chciała się spotykać..
-Jasne - odpowiedziała rozpromieniona.
Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. W końcu się pogodziłyśmy! I to w takich.. dość nieprzyjemnych chwilach.

Gdy wracałam ze szpitala (oczywiście cała szczęśliwa), postanowiłam wstąpić do jakiejś kawiarenki. 
Weszłam do jakiejś pierwszej, lepszej. Wyglądała dość zachęcająco. W środku było przytulnie - dużo starych fotografii, obrazów, kwiatów i takich tam drobiazgów.
Usiadłam w stoliku na zewnątrz, ponieważ było dzisiaj nadzwyczaj gorąco! Nie chciałabym się kisić w środku, w dodatku bez klimatyzacji.
Zamówiłam frappe z podwójną bitą śmietaną. Byłam w zbyt dobrym humorze, by odmówić sobie dodatkowej porcji cukru.
Była przepyszna.. i taka chłodna. Mniam!

-Przepraszam, ale czy my się skądś nie znamy? - zaczepił mnie jakiś chłopak, gdy byłam w połowie mojego napoju. 
-Zgaduję, że to jakiś nowy ''tekst na podryw'' - zaśmiałam się. Normalnie odprawiłabym go z kwitkiem, ale jak już wspominałam, dzisiejszy dzień był na to zbyt piękny!
-Wcale nie nowy - mrugnął do mnie, po czym bez słowa przysiadł się.
Przyjrzałam mu się. Był całkiem przystojny, mimo, że ubrany w byle jaką białą koszulkę i sprane jeansy.
-Nie gorąco ci trochę w tych spodniach? - powiedziałam, zanim zdążyłam porządnie ugryźć się w język.
-Mam to odebrać za jaką propozycje? - uniósł zabawnie jedną brew. 
-Przepraszam, nie o to mi chodziło.. - zachichotałam, pewnie czerwona niczym burak (wcale nie od gorąca!).
-Spoko - uspokoił mnie z uśmiechem - Co tak piękna dziewczyna, robi tu sama?
-O! Ten tekst, akurat znam - zaśmiałam się.
-Pewnie dużo razy go słyszałaś.
-Ale nigdy od kogoś takiego, jak TY - wymsknęło mi się. Z niewiadomych powodów nabrałam bardzo dużo pewności.
-A jaki jestem, hm?
-Ee... przystojny - trafiłam w samo sedno. Chłopak parsknął śmiechem, widząc moje zmieszanie i to, że nie wiem co powiedzieć.

Wracałam do domu. Oczywiście u boku Chrisa (w końcu poznałam jego imię). Powiem szczerze, że rozmowa naprawdę na się kleiła i dobrze mi się z nim rozmawiało. Nawet nie zauważyłam kiedy doszliśmy do moich drzwi, przy których KTOŚ na mnie czekał.
-O.. hej Justin.. - wyjąkałam zaskoczona. Niby czemu miałabym się stresować.. przecież nie jesteśmy razem.
Chłopak zmierzył wzrokiem Chrisa, po czym spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem. Hej, o co chodzi?
-Cześć Agnes - on nigdy tak do mnie nie mówi. Coś jest nie tak.
-Chris, dzięki za dzisiejsze spotkanie, było mi bardzo miło - uśmiechnęłam się do niego - Musimy się jeszcze spotkać!
-Koniecznie, mała - mrugnął do mnie, ignorując stojącego naprzeciw Biebera.

-Kto to? - mruknął (niby niewzruszony), gdy weszliśmy do mojego domu.
-Kolega - odparłam, równie obojętnie.
Weszliśmy do kuchni, gdzie zgarnęłam dla siebie banana. 
-Masz - rzuciłam mu świeże jabłko.
-Dzięki - burknął.
Myślałam, że tylko kobiety mają takie humorki. Najwyraźniej się myliłam. Ostatnio często.
Usiadłam na kanapie, nie zamierzając zacząć rozmowy. To przecież on do mnie przyszedł.
Przełączałam kanały, szukając czegoś odpowiedniego. W pewnym momencie natrafiłam na jakąś ''porno scenę''. Akurat wtedy (głupi los) telewizor się zaciął, a ''parka'' została uwieczniona w bardzo.. jednoznacznej pozie. Nie wiem, jak inaczej mam to określić.
Justin zaczął się ze mnie śmiać, gdy bezradnie próbowałam przełączyć. Na marne.
Spiorunowałam go wzrokiem i przestał.
Podeszłam do telewizora i odpięłam go od prądu. Wtedy się udało i obraz zniknął.
Odetchnęłam z ulgą, ale PAN BIEBER najwyraźniej miał z tej sytuacji niezłą polewkę.
-No co? To było bardzo zabawne - roześmiał się.

Usiadłam na swoim łóżku, a on na fotelu. Tak jak wcześniej. Wpatrywaliśmy się w siebie bez ruchu.
-No więc, co masz mi do powiedzenia? - zapytałam - Przecież nie przyszedłeś tu od tak sobie, prawda?
-W TV leci dzisiaj Epoka Lodowcowa, pomyślałem, że może pooglądamy?
Aww.. urocze.
OGARNIJ SIĘ AGNES! - skarciłam się w duchu.
-Umm.. jasne! - wyszczerzyłam się, tak jak on.

-Pospiesz się! Już się zaczyna! - krzyknął, z mojego pokoju.
Leciałam jak wariatka, z miską popcornu. Wpadłam do pokoju, podczas gdy na ekranie jakaś babka reklamowała płyn do okien.
-Ty idioto! - zmrużyłam zabawnie oczy, niby-wściekła.
Odłożyłam miskę na blat, po czym rzuciłam się na zataczającego się we śmiechu chłopaka. Zaczęłam go bić, niestety chyba nie byłam wystarczająco groźna, bo nic sobie z tego nie zrobił. Tylko bardziej się śmiał.
Usiadłam wiec na drugim krańcu łóżka, wpatrując się w ekran telewizora.
-Ej.. nie gniewaj się - tyrpnął mnie w ramię.

I wtedy zauważyłam świeże rany na jego ręce.
-Justin, musimy pogadać.

***
buziaczki :*
komentujcie <3


poniedziałek, 31 marca 2014

Chapter 4

Jego ręka. Jego nadgarstek, cały pokryty był grubymi cięciami. Wyglądało to obrzydliwie.
Odskoczyłam ze wstrętem, a on od razu skrył ją w głębokiej kieszeni i spuścił głowę.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
Coś typu: ej, gościu! czemu się tniesz?
Czy może lepiej: nie martw się, pomogę Ci.
Żadne z tych tekstów, nie były w moim stylu. Nie potrafiłam tak prosto z mostu, ale nie byłam też typem, jakiegoś wrażliwca, co bym tam zaczęła płakać razem z nim, czy coś. O nie!
Stałam lekko zgarbiona, nie mogąc odważyć spojrzeć mu w oczy. Justin również nie miał nic do powiedzenia.
Słońce zaczęło, powolutku znikać za horyzontem, nie chciałam tu dłużej zostać. Chciałam wrócić do domu. Teraz. Natychmiast!
-Wracajmy - powiedziałam cicho, lecz stanowczo.

Wysiadłam z samochodu bez słowa. Nie miałam pojęcia co ma powiedzieć. Podziękować, czy może zacząć przesłuchanie. Od razu gdy opuściłam jego brykę, pojazd szybko odjechał.
Nie tak miało się to skończyć.
Weszłam do domu, gdzie panowała totalna cisza. Nic dziwnego, moja mama była przecież dzisiaj na nocnym dyżurze w szpitalu, a tata.. w Afganistanie. Długa historia.
Odłożyłam kluczyki na kredensie, rozebrałam buty.
Pierwsze co zrobiłam, to oczywiście zajrzałam do lodówki, skąd wyciągnęłam jogurt naturalny. Z półki wyjęłam płatki musli i łyżkę. Przygotowałam sobie mój ulubiony posiłek, który moja mama nazywa ''paszą''.
Cóż mogę poradzić, że nie przepadam za bardzo za mięsem? Nie jestem wegetarianką, ale po prostu jem go bardzo mało. Tak samo nie cierpię tych, różności odgrzewanych w mikrofali, np. pizza, lasagne.
Jeśli mam już zjeść fastfooda, to takiego porządnego, a nie jakieś zamrażane ''gówienka''.
Mój tok myślenia.

Położyłam się wygodnie na łóżku, owinęłam kocem, niczym kolorowa poczwarka. Włączyłam TV, w poszukiwaniu czegoś wartego uwagi. Dzisiaj piątek, więc wszędzie muszą być jak zasrane komedie romantyczne. Przepraszam za słownictwo.
W końcu, zmęczona ciągłym przyciskaniem guzika ''dalej' na pilocie, dałam się porwać jakiemuś bezsensownemu filmowi.

-Nie! Nie rób tego - chlipałam głośno - Ona cię kocha!
Najwidoczniej KAŻDA kobieta ma w sobie ten sentyment do tego typu filmów. To mnie przeraża.
Na ekranie własnie, jakiś gościu próbował popełnić samobójstwo. Na jakimś tam moście, w deszczu. Nagle BARDZO NIESPODZIEWANIE, na miejsce wtargnęła kobieta jego życia, krzycząc, że go kocha. Podbiegli do siebie i zaczęli się zachłannie całować, tak jakby to miał być ich ostatni dzień.
Westchnęłam.
W tym momencie zabrzmiał dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek: 22:34.
Zwlekłam się z ciepłego wyrka, będąc ciekawą kto przychodzi do mnie o tak.. dość.. dziwnej porze.
Otworzyłam drzwi, a przede mną ukazał się nie kto inny, jak Justin. Kapała z niego woda. Teraz zdałam sobie sprawę, że nie tylko w filmie padał deszcz. Nie zauważyłam samochodu. Musiał tu przyjść na nogach, to wyjaśnia sprawę jego ''mokrości''.
Miał przyklepane włosy, tak jak nigdy. Zawsze miał je perfekcyjnie postawione.
Zaprosiłam go gestem ręki do środka.

-Zrobić ci herbaty? - zapytałam uprzejmie, widząc jak się trzęsie.
Siedział na fotelu, w moim pokoju, szczelnie owinięty grubym kocem. Choć zarzekał się, że tego ''nie potrzebuje'. Wydawał mi się wtedy taki.. uroczy, bezbronny.
Zupełnie inaczej niż w rzeczywistości.
Skinął głową.

-Proszę - podałam mu parujący kubek, pełen gorącej herbaty z cytryną - Rozgrzejesz się.
Uśmiechnął się do mnie w podzięce. Zrobiło mi się ciepło na sercu, widząc jak łyka, ostrożnie ciepłą ciecz.
-Zgaduję, że przyszedłeś tu by porozmawiać o tym co dzisiaj zobaczyłam.
Ponownie skinął głową, przybierając poważną minę.
-No więc słucham - usiadłam na brzegu łóżka.
Jednak po mimo upływu kilku minut, nic nie powiedział.
-Dlaczego to robisz? - przejęłam inicjatywę.
Jego wzrok wylądował na swoich stopach.
Westchnęłam ciężko.
-Justin wiem, że to nie musi być łatwe, ale jestem tu by cię wysłuchać. Ty jesteś tu, bym mogła ci pomóc. Proszę nie bój się, jestem twoją przyjaciółką, możesz mi powiedzieć wszystko - przełamałam barierę. Nawet nie wiecie ile mnie to kosztowało - Zrozumiem.
Spojrzał na mnie oszołomiony. Uśmiechnęłam się pocieszająco.

-Chodzi o dziewczynę.. - w końcu i on przełamał lody - Lily - tak ma na imię - wziął głęboki oddech, wciąż na mnie nie patrząc - Kocham ją całym sercem. Kochałem od pierwszego spotkania i nadal kocham. Nie potrafię przestać. Ona.. wyjechała do Francji, na studia. Szkoli się na projektantkę, to było jej marzenie od zawsze. Gdy dostała to stypendium.. nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszyła. To po protu spełnienie marzeń.. - załamał mu się głos, lecz kontynuował - Niestety, ten wyjazd wiązał się też z długą rozłąką - 2 lata. Lily uznała, że to nie ma sensu. Że tam, we Francji na pewno spotka kogoś, nie może być przecież samotna, cały ten czas - na jego policzku pojawiła się łza - Zadecydowała za nas dwojga.. i już jej nie ma.

Wpatrywałam się w ścianę, próbując wymyślić jakieś pocieszenie, czy coś, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Przejechał się na tak zwanej ''miłości''. To nigdy nie wróży nic dobrego.
-Nie możesz t e g o robić, to nic nie pomoże - szepnęłam.
-Właśnie, że tak. Gdy zadaję sobie ból fizyczny, zapominam o tym psychicznym..
-Tylko na chwilę - powiedziałam głośniej.
-Przynajmniej chwilę.

Justin usnął na moich kolanach, podczas gdy głaskałam go po głowię. Zrobiło mi się go cholernie żal, mimo, że nie wierzyłam w to abstrakcyjne uczucie.
Pewnie dużo go kosztowało, powiedzieć mi to wszystko. Cieszę się, że mi zaufał. Jak przyjaciel, przyjacielowi.
Była 2 w nocy, a ja nadal nie spałam. Rozmyślałam o tym, jak mu pomóc. Przecież nie mogę mu rozkazać, by tego nie robił.
1. I tak by mnie nie posłuchał.
2. On potrzebuję pomocy i troski, a nie rozkazów.
Miał takie miękkie włosy, już suche. Pachniały tak przyjemnie.. miętą. Oddychał równomiernie, co jakiś czas się poruszając. Jeszcze nigdy nie znajdowałam się w TAKIEJ sytuacji. Jak się czułam? Na pewno przyjemnie.

Obudził mnie ''trzask'' drzwi frontowych.
Mama przyszła pomyślałam.
Rozprostowałam się i zorientowałam, że chłopak zniknął.
Poczułam, lekkie, mikroskopijne, ukłucie w sercu. Poszłam do łazienki, by chlusnąć sobie w twarz zimną wodą.
Gdy wróciłam znalazłam karteczkę zostawiona na biurku.



***
:)
pisałam go 2 godziny.... masakra :D
dzięki za wasze miłe opinie! :*
+
jak podoba wam się sytuacja pomiędzy Agnes i Justinem?
a historia Jusa?


niedziela, 30 marca 2014

Chapter 3

-Spieszę się - mruknęłam.
-Nie zbywaj mnie - zrobił smutną minkę.
-Mówię serio..
-A przygotowałem dla Ciebie taką, fajną niespodziankę! - uśmiechnął, się jeszcze szerzej - Ale jak widać, ona będzie musiała poczekać.. - wzruszył ramionami, po czym odwrócił się na pięcie.

-Gdzie mnie wieziesz? - zapytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Wyjrzałam przez okno, z nadzieją, że może zobaczę coś znajomego, niestety na nic się to nie zdało.
-Niby z ciebie taki kujonik, a nie wiesz co to NIESPODZIANKA - uśmiechnął się.
-Ja kujon?! - obruszyłam się - Skąd ty to możesz wiedzieć?
-Wyglądasz na taką - mrugnął do mnie, z szelmowskim uśmiechem.
Głośno prychnęłam.
Zlustrowałam swój ubiór, od góry do dołu. Wcale nie był zły! A już na pewno nie dla ''kujonów''!
Co on sobie w ogóle myśli? Założyłam ręce na piersi i odwróciłam głowę z w drugą stronę. Tak, by zobaczył, że nie obchodzi mnie jego zdanie.
Chłopak oderwał na chwilę wzrok od jezdni i spojrzał na mnie. Zachichotał pod nosem, kręcąc głową.
Przez resztę drogi, ŻADNE z nas nie odezwało się ani razu.

Samochód wreszcie zaparkował. W jakimś LESIE.
Boże, gdzie on mnie wywiózł?! A może to jakiś zboczeniec? pomyślałam.
Justin musiał zauważyć moją zdziwioną, a zarazem zmartwioną minę, bo powiedział:
-Spokojnie, to tylko tak wygląda z zewnątrz.
Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Weszliśmy w sam środek. Jak on ty odnalazł jakąkolwiek drogę? Ja zabłądziłabym już przy pierwszych dwóch krokach.

W końcu po 5-minutowej przechadzce wśród drzew, dotarliśmy do celu. Moim oczom ukazało się przepiękne jezioro. Zielona trawa - jakiej nie można było spotkać w mieście. Kwiaty, tu i tam.
Jak w niebie. Dodatkowo, słońce przyjemnie pieściło skórę i dodawało uroku temu miejscu.
-Ojejku, Justin! - spojrzałam na niego, z rozdziawioną w uśmiechu buzią. To było najcudowniejsze miejsce, jakie w życiu widziałam. Poważnie!
-Wiedziałem, że Ci się spodoba.
-Skąd znowu?
-Na taką wyglądasz - roześmiał się.

-Jak je znalazłeś?
Leżeliśmy na miękkiej, bujnej trawie, wpatrzeni w małe, białe chmurki. Coraz bardziej podobała mi się nasza znajomość. Może jednak nie przypadkiem, los sprowadził go na mnie? Może całkiem nie przypadkiem, wtedy mnie znalazł. Może to jakieś przeznaczenie?
NIE! Co ja w ogóle wygaduję?! Nie wierzę, w nic takiego. To do mnie nie podobne.
-Przypadkiem - odparł krótko, jakby próbując uniknąć tematu.
Tak więc nie pytałam więcej.

-Masz ochotę na małą kąpiel?
Otworzyłam sennie oczy. Chyba się troszkę zdrzemnęłam.
Justin stał nade mną, zakrywając ciepłe promyki słońca.
Zdałam sobie sprawę, że jest mi troszkę za CIEPŁO. Cały czas leżałam na słońcu w takim ubraniu?
Pewnie wyglądałam teraz jak spocona mysz.
-W sumie.., ale nie mam kostiumu, ani nic..
-W bieliźnie też można - mrugnął do mnie - Szybciutko, Nes!
Robiąc się coraz bardziej czerwona (i to nie z gorąca), zaczęłam powoli ściągać spodnie, potem koszulkę.
W końcu stanęłam w samej bieliźnie przed chłopakiem, który był wyraźnie zadowolony z sytuacji.

-Bardzo głęboko? - zapytałam nieśmiało.
-Czyżbyś się bała? - podniósł jedną brew.
-No co ty!
Z największą gracją, na jaką było mnie stać, wskoczyłam na główkę do wody.
Moje ciało oblała przyjemnie, chłodna woda. Czułam przyśpieszone bicie serca, uśmiechnęłam się.
Gdy wyłoniłam się z wody, usłyszałam głośne klaskanie.
-Nie spodziewałem się, że jesteś taką dobrą pływaczką!
-No popatrz, a myślałam, że na taką wyglądam - uśmiechnęłam się zadziornie.
Zaczęłam płynąć ''żabką'' na drugi koniec jeziora.
Zupełnie zapomniałam, że jestem na wpół naga, a w dodatku, kilka metrów dalej jest On.
W sumie, to nawet nie robiło mi większej różnicy. Wiedziałam, że mogę czuć się przy nim swobodnie.
Jak przy przyjacielu, takim prawdziwym, ode serca. W końcu przyjaciół znajduje się w biedzie, prawda?
Przed oczami pojawiła mi się Alice. Przypomniałam sobie przykrą sytuację, pomiędzy nami.
Tak bardzo chciałabym żeby było tak jak dawniej! Żebyśmy znów były dla siebie jak siostry.
Uroniłam jedną łzę. Na szczęście Justin pływał gdzie indziej, więc nie mógł tego zauważyć.
Dałam nura do wody, pozwalając by ta, znikła.

-Wracaj moja pływaczko! - krzyknął z brzegu - Robi się zimno.
Posłusznie podpłynęłam do brzegu.
Chwyciłam dłoń Justina, by wyjść.
I wtedy TO zauważyłam.
- O boże, Justin!



***
Mam nadzieję, że się podobał :)
BAAARDZO dziękuję za komentarze na poprzednim rozdziale ;)
Dla was to może mało, ale dla mnie to na prawdę dużo! WIELKIE DZIĘKI :*
Jeśli widzicie u mnie jakieś błędy to piszcie! Przyjmuję krytykę.
Chcę się doskonalić, bo wiem, że mi do doskonałości jeszcze bardzo daleko!
+
jak myślicie, co zobaczyła Agnes?


wtorek, 25 marca 2014

Chapter 2

-Proszę Cię, Ali - przytrzymałam drzwi - Daj mi dosłownie 10 minut na wyjaśnienie i spadam.
W końcu po wielu staraniach, dziewczyna niechętnie wpuściła mnie do środka.
-Nie ma Twoich rodziców? - zapytałam, idąc za nią po schodach.
-Pojechali na zakupy - odparła sucho.
Cicho westchnęłam, po czym weszłam do jej pokoju i poczekałam, aż ta wygodnie usadowi się na łóżku.
Stanęłam na przeciwko niej i wzięłam głęboki oddech. Serce mi przyspieszyło, a ręce, które ścisnęłam w pięści, zaczęły się pocić.
-Posłuchaj, ja na prawdę chciałam tylko twojego dobra! Kochanie uwierz mi, że już nigdy nie będę się mieszać w twoje sercowe sprawy - wzięłam następny oddech - Wiem, że to co zrobiłam było okrutne i egoistyczne, ale wtedy myślałam, że robię dobrze, że robię to dla Ciebie. Teraz już wiem, że tak na prawdę zrobiłam to dla siebie, bo nie mogłam znieść tego, iż.. sprzeciwiłaś mi się - przełknęłam ślinę i spojrzałam ze smutnymi oczami na Alice - Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Przepraszam.

Nastąpiła chwila ciszy. Zegar, który dostała ode mnie na dziesiąte urodziny, tykał niemiłosiernie powoli. Czułam jakby minęły wieki, aż w końcu Alice podniosła głowę, odchrząknęła i powiedziała, zupełnie lodowatym głosem:
-Myślisz, że jak tu przyjdziesz, przeprosisz, to coś zmienisz?
-Ali..
-Nie ma ALI! Zniszczyłaś najpiękniejszą rzecz jaka mnie w życiu spotkała. MIŁOŚĆ. Ty nie wiesz ile to znaczy, bo nigdy nikogo nie kochałaś. Jesteś wredną, zimną suką.
-To nie prawda! Ja to wszystko naprawię. Powiem twoim rodzicom, że Daniel to dobry chłopak, zobaczysz - uda się!
Blondynka chwilę patrzyła na ścianę, jakby skamieniała.
-Wyjdź stąd Agnes. Teraz. Natychmiast - warknęła nawet na mnie nie patrząc.

Zrobiłam tak jak kazałam, dodatkowo trzaskając za sobą drzwiami.
Wybiegłam z jej domu, niczym torpeda. Justin stał tam i czekał na mnie. Tak jak obiecał. Mimo to byłam zbyt zdenerwowana, by okazać jakąkolwiek wdzięczność.
Spojrzał na moje zapłakane oczy. O nic nie pytał. Przytulił mnie mocno, dodając otuchy.
-Zostaw mnie samą - wyszłam z jego uścisku, ocierając kolejne łzy.
-Nie ma mowy - pokręcił głową.
-To nie była prośba! - krzyknęłam, troszkę za głośno. Chłopak przygotował się do odpowiedzi, lecz ja byłam szybsza i zwiałam.




Dzisiaj to będzie mój pierwszy dzień w szkole, gdy nie mam u swego boku Alice.
Najgorszy. Dzień. Mojego. ŻYCIA.
Wstałam wcześnie rano. Włączyłam radio - by ożywić atmosferę i zajrzałam do szafy, z której wyciągnęłam skromny zestaw. Nie miałam ochoty na jakiekolwiek ''szałowe'' stylizacje. Mój nadal kiepski humor, nie pozwalał mi na to. Najchętniej zostałabym w domu, przy kubku ciepłej herbaty. No, ale nie ma tak dobrze. Niestety.
Weszłam do łazienki, gdzie wykonałam podstawowe czynności, tj. wzięłam szybki prysznic, zrobiłam peeling twarzy, umalowałam się, ubrałam itp.
Wyszłam z domu, wcześniej zjadając miseczkę płatków musli z jogurtem. Założyłam słuchawki na uszy i włączyłam muzykę. Szłam w rytmie piosenki, czasem nawet nie zauważałam, że się bujałam!
Niebo przysłaniały szare chmury, ale przynajmniej nie padało.
Odetchnęłam chłodnym powietrzem.




Minęłam się z nią już 2 razy na korytarzu. Żadna z nas nie podjęła próby rozmowy, czy coś w tym stylu. Nic. Tak jak byśmy się nie znały. Jakbym była cieniem. Nic nie znaczącym cieniem. Po tylu latach przyjaźni, to ma być koniec? Przez jakąś głupią, szczeniacką ''miłość''?
Co to w ogóle jest miłość?
To tylko ludzki wymysł. Abstrakcja.
Żeby pisarze mogli zarabiać. Żeby filmowcy mieli na chleb. Żeby artyści mieli o czym pisać piosenki.
Ludzie ją wymyślili, by nasz świat nie był nudny i bezsensowny. Problem w tym, że mnóstwo ludzi w to wierzy i łudzi się, że kiedyś znajdzie swoją księżniczkę, lub księcia na białym koniu. Przykro mi, ale to FIKCJA.
Jeśli ona ma zamiar poświęcić naszą więź, po to by przez chwilę poczuć tego posmak, niech tak zrobi. W żadnym razie nie będę jej błagać o wybaczenie! W życiu.

Po wyjściu ze szkoły od razu skierowałam się w stronę domu. Bo co innego miałam do roboty? A raczej z kim. Niby nie brakowało mi znajomych, ale co mi z takich ''znajomych'', jeśli to nie Alice?
Jeju, nie da się jej zamienić. Znowu zaszkliły mi się oczy.

-Cholera! - krzyknęłam, potykając się o jakiś murek. Upadłam na kolana i jęknęłam z bólu.
-Pomóc? - odezwał się ktoś za mną.
Chwyciłam jego dłoń, by się podnieść.
Spojrzałam na mojego ''wybawcę''.
Uśmiechnął się szelmowsko, odsłaniając rząd białych zębów.

-Tęskniłaś, księżniczko?



***
dziękuję za 2 komentarze na 1 rozdziale!
to dla mnie taki ''Tiger'' :D
mam nadzieję, że wam się podoba :)))
buziaczki, do następnego! <3
+
co myślicie o sytuacji Agnes i Alice?

niedziela, 23 marca 2014

Chapter 1

-Porozmawiaj ze mną! - krzyknęłam bezradnie.
Alice w końcu stanęła (ku mojemu zaskoczeniu) i spojrzała na mnie wzrokiem przepełnionym żalem i gniewem.
-Osiągnęłaś to co chciałaś, z resztą tak jak zawsze! - wygarnęła - Dzięki Tobie, nie mogę się spotykać z Danielem. Z chłopakiem, którego kocham całym sercem.
Splunęła na ziemię, po czym wycierając mokre od płaczu poliki, odeszła. Stałam tak jak skamieniała nie wiedząc co zrobić. Biec za nią? Nie, to bez sensu - jeszcze pogorszę sprawę.
Usiadłam na pobliskiej ławce.
Znajdowałam się w miejskim parku. Roślinność dopiero rozkwitała - drzewa zaczęły przyodziewać zielone listki, kwiaty puszczały pąki. Tu i ówdzie ptaki wesoło śpiewały, lub goniły się nawzajem.
Zupełnie inaczej było w moim sercu. Umyśle. Duszy.
Nie wiem dlaczego tak się czułam - przecież postąpiłam dobrze! Każda prawdziwa przyjaciółka zrobiłaby tak samo na moim miejscu. Bez wątpienia..

Wsłuchiwałam się w cichnące melodyjne, rozmowy dwóch kolorowych ptaków. Ciekawe o czym rozmawiają zastanawiałam się.
W pewnym momencie dosiadł się do mnie jakiś chłopak. Miał bardzo długie palce. Dlaczego ja na to zwracam uwagę do cholery?
-Siedzisz tu już od 2 godzin, nie ruszając się - odezwał się, wpatrując we mnie swoimi brązowymi oczami - Zaczynam się bać - zachichotał.
Odwróciłam głowę, bym mogła swobodnie się mu przyjrzeć.
Miał na sobie zwykłą, czarną koszulkę, spodnie khaki do kolan, oraz czarne Supry. Włosy lekko rozczochrane, przez co kilka kosmyków spadało mu na czoło. Moim zdaniem, było to bardzo urocze.

-W porządku - odparłam, wzruszając ramionami.
-Nie wydaję mi się - pokręcił głową, robiąc smutną minkę.
-Na prawdę - zmusiłam się na uśmiech.
-Mała, możesz mi zaufać, jakkolwiek dziwacznie i abstrakcyjnie to brzmi, bo znamy się dopiero kilka minut - uśmiechnął się przyjaźnie, dodając mi otuchy.
-To prawda - skinęłam głową - Ale to bardzo skomplikowana historia.. - spuściłam wzrok, patrząc na moje buty.
-Mamy czas - mrugnął do mnie.
-No dobrze.., ale niech to zostanie między nami, proszę.
-Oczywiście.

-Moja przyjaciółka Alice, pół roku temu zakochała się w pewnym zbrodniarzu Danielu. Tłumaczył się, że niby z tym skończył, że już nie pracuję dla ''złych ludzi'', że kocha Ją i inne gówna.. Oczywiście Ona miała klapki na oczach i uwierzyła mu. Na szczęście ja nie jestem taka głupia. Myślałam, że po tym czasie ten dupek ją zdradzi czy coś, cokolwiek, byle się rozstali, ale nic. NIESTETY..
Nie mogłam pozwolić, żeby Jej się coś stało, ani, żeby zmarnowała sobie najlepszy okres w życiu człowieka, na tą głupią, ślepą miłość. Postanowiłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie, poinformowanie o tym ''związku'' Jej rodziców. Dziś to zrobiłam. Alice jest na mnie wściekła, bo nie może się z nim spotykać.
Nie wiem co mam robić - spojrzałam na niego wyczekująco, szybko łapiąc oddech.

Chłopak chwilkę siedział w milczeniu, skupiając wzrok w jednym punkcie. Ogarnęła mnie lekka panika. Wreszcie podniósł głowę i spojrzał mi w oczy, westchnął i powiedział:
-Nie postąpiłaś słusznie.

Zrobiłam wielkie oczy, które z niewiadomych mi powodów momentalnie się zaszkliły. Powiedział to tak jakby oskarżał mnie o to, że kogoś zabiłam. Tak jakby chciał powiedzieć: ZABIŁAŚ TĘ MIŁOŚĆ.
Od razu wpadłam w jeszcze większy dół.
-Jeśli się kochali, nikt nie miał prawa wtrącać się w ich m i ł o ś ć - powiedział surowym tonem.
Wtedy już nie wytrzymałam i pękłam.
Rozpłakałam się na Amen.
Dlaczego on mi to robi?!
Schowałam twarz w dłoniach, głośno szlochając.
Nagle poczułam na swoich plecach ciepłą rękę. Otulił mnie swym ciepłem i czule głaskał po głowie.
Pierwszy raz ktoś sprzeciwił mi się. Pierwszy raz ktoś odważył się powiedzieć coś wbrew mnie. A jednak nie czułam nienawiści. Me serce powitała wiosna, tak jak te roślinki.
Jeden przypadkowy człowiek, potrafił rozbudzić we mnie emocje, których nikt przez lata nie rozbudził.
Niesamowite. To było dla mnie bardzo nowe uczucie, nie wiedziałam jak je nazwać.


-Dziękuję, że mi pomogłeś - odezwałam się w końcu, przerywając bardzo przyjemną ciszę. Łzy dawno wyschły, nie został po nich nawet ślad. Wtuliłam się w jego miękką skórę, wciągając jego zapach niczym narkotyk.
-Do usług, moja piękna - wyszeptał mi we włosy.

Po kilku minutach znowu się odezwałam, tym razem poważniejszym tonem.
-Justin.. co ja mam zrobić? Wiesz.. nigdy nie byłam w podobnej sytuacji, więc nie wiem - zapytałam cichutko, bojąc się jego reakcji.
-Idź do niej, każ jej wysłuchać co masz do powiedzenia, ale nie wydawaj rozkazów, zrób to delikatnie. Wytłumacz jej, że chciałaś tylko i wyłącznie jej dobra, przeproś ją, przekonaj jej rodziców, że Daniel to dobry chłopak, postaraj się ją odzyskać. I zachowuj się jak przyjaciółka, nie jak doradczyni sercowa - wyrecytował, czule głaszcząc mnie po głowie.

-Czy.. możesz iść ze mną? - niepewnie zapytałam.
-Do usług księżniczko - pocałował mnie w czubek głowy.


Po 10 minutach drogi byliśmy już pod domem Alice. Spojrzałam ze strachem na Justina, bezgłośnie mówiąc ''BOJĘ SIĘ''.
Otoczył mnie rękoma i powiedział:
-Będzie dobrze.
Na koniec dał mi kopa w dupę ''na szczęście'' i odesłał pod drzwi.
Z drżącymi rękoma nacisnęłam dzwonek.
Po chwili drzwi bezgłośnie i powoli się otworzyły.

-Agnes, powiedziałam Ci już, że nie chcę Cię widzieć.





***

jak wam się podoba?
troszku długi, ale dostałam mega weny! :*
czekam na wasze opinie <3