niedziela, 11 maja 2014

Chapter 13

Dzisiaj mijał dokładnie 29 dzień, pobytu Agnes w szpitalu. Dokładnie 29 dzień ciszy. 29 dzień mojego cierpienia. Mija 29 dzień, od moje serce pękło na miliony kawałeczków. To dokładnie 696 godzin.

-Dzień dobry! - rzuciłem z uśmiechem do jednej z pielęgniarek, która przyzwyczajona do moich odwiedzin, odparła mi uśmiechem.
Ruszyłem tam gdzie zwykle; do małej salki Nes. 
Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem opartą o białą poduszkę dziewczynę, wpatrującą się w ścianę. Widok ten wcale mnie nie zdziwił. Był wręcz na porządku dziennym.
-Hej śliczna! - mimo okoliczności, uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi, ani żadnej reakcji. 
Usiadłem na tym samym, plastikowym krzesełku co zawsze. Wyłożyłem na stoliczek świeże owoce; banana, jabłko, truskawki. 
Westchnąłem.
-Jak się dzisiaj czujesz? - zagadnąłem - Mam nadzieję, że lepiej. Słyszałem, że niedługo wychodzisz.
Nic.
Oparłem się o ścianę i przymknąłem oczy.

AGNES POV

Justin zasnął. Gdy tylko upewniłam się, że śpi, odwróciłam głowę w jego stronę. 
Tak samo przystojny jak zwykle. 
Niestety zauważyłam też głębokie i ciemne worki pod oczami. Zmęczony wyraz twarzy. 
I to wszystko przeze mnie. 
On przychodził tu codziennie, nie zwracał uwagi na to, że go ignorowałam. Nie zraził się tym, iż nie odezwałam się słowem przez ten cały czas. To w pewnym sensie urocze.
Ale należało mu się. Zasłużył sobie w pełni, za to wszystko co mi zrobił. 
Studiowałam jego twarz, gdy był tego nieświadom. I tak codziennie. 
W pewnym momencie nie mogłam się powstrzymać, od dotknięcia jego dłoni. Była taka ciepła.. i przyjemna.
Wszystkie wspomnienia powróciły: nasze spotkanie, pierwszy i ostatni pocałunek, jego wyjazd, nieprzespane noce, smutek i płacz, samotność, powrót, noc w moje urodziny... 
To mnie przytłoczyło. Tak nagle. Oczy zapiekły, potem polały się łzy. Zaczęłam łkać. 
Chłopak otworzył oczy.

JUSTIN POV

Obudził mnie szloch. Jak się okazało, szloch Agnes. Byłem niemało zdumiony. Postanowiłem jednak zachować się na poziomie i objąłem ją ramieniem bez słowa. Co było jeszcze bardziej zdumiewające, Nes się nie wyrwała, lecz czułem jak spinają się jej mięśnie. Trwaliśmy w uścisku jakieś dobre 10 minut, w ciszy, której żadne z nas nie miało ochoty przerywać. W końcu drobne ciałko dziewczyny poruszyło się, dając mi znak, że mogę już puścić. Tak też zrobiłem, lecz z wielkim ociąganiem. Nie chciałem jej puszczać. Jej włosy pachniały tanim szamponem do włosów, ale było to urocze.
Szatynka usiadła po turecku, odsłaniając przy tym przez przypadek nagie nogi. Od razu przykryła je długą koszulą nocną. Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
Błagam - odezwij się! Błagam, błagam, błagam...
Kilka ostatnich łez, spłynęło po jej twarzy. Wytarła je dłonią, spuszczając wzrok na swoje ukryte kolana. Cisza dźwięczała w uszach. Zasłonięte rolety, nie dawały dotrzeć promykom słońca do pomieszczenia.
Gdy już zupełnie straciłem nadzieję, na to, iż dziewczyna się odezwie, jej zachrypnięty głos zabrzmiał:
-Nie rozumiem..
Praktycznie podskoczyłem z zaskoczenia. Ta chwila w końcu nastąpiła! Usłyszałem Ją. Nareszcie. Wyprostowałem się na krzesełku.
-Ja też - zachichotałem ponuro.
Ponownie podniosła wzrok, lecz tym razem w jej spojrzeniu odkryłem.. smutek? Żal, rozpacz, CIERPIENIE.
-Po co tu przychodzisz? Sumienie nie daje Ci spokoju? Prawidłowo.
Oskarżający ton jej głosu, przeszył gęste powietrze. Kolejny kawałeczek mojego rozbitego serca - odpadł.
Szukałem odpowiedzi, która zniknęła w natłoku myśli.
-Nes, musisz mi wybaczyć - głos mi się załamał - Nie wyobrażasz sobie jak cierpię. Nie mogę wybaczyć sobie tego co się stało, przynajmniej ty to zrób. Potrzebuję tego. Jest mi z tym okropnie źle..
-Pieprzony egoista - syknęła, patrząc prosto na mnie - Wyjdź. Nie wracaj. Nigdy więcej.
Położyła się i zamknęła oczy, dając do zrozumienia, iż to koniec naszej ''rozmowy''.
Nie mogąc nic z siebie wykrztusić wyszedłem.

Nie rozumiem. Poprosiłem o wybaczenie. Dlaczego potraktowała mnie tak ostro?
Przejechałem żyletką po palcu, patrząc jak powoli wypływa z niego kilka kropel krwi.
Co jeszcze mam zrobić?
Następnie zbliżyłem ostrze do nadgarstka, gdzie wykonałem głębokie cięcie. Strumyczek krwi, wypłynął i trafił na podłogę.
Za każdym razem, gdy zamykam oczy
Otacza mnie mroczny raj 
Nikt nie może się z tobą równać 

(...)
Tylko że ciebie tutaj nie ma
Jesteś jedynie w moich snach
Dzisiejszej nocy


***
Mam nadzieję, że się podoba :)))
bardzo, serdecznie dziękuję wam za te miłe i motywujące komentarze!
+
moje opowiadanie nie będzie takie jak inne - bajką.
więc jeśli nie lubisz takich ''smętnych'' tekstów to TO nie dla Ciebie ;)
całuski, do następnego! <3

CZYTASZ? KOMENTUJESZ!


wtorek, 6 maja 2014

Chapter 12


-To nie tak jak myślisz, Nes..
Chris szybko odskoczył od Angeliny, po czym chwycił mnie za rękę, z przepraszającym wzrokiem.
Gwałtownie wyrwałam swoją dłoń. Oczy mnie zapiekły, lecz nie chciałam dawać mu satysfakcji z moich łez. Ani JEJ. Zmierzyłam obojga wzrokiem, po czym krzyknęłam, z łamiącym się głosem:
-Idźcie do diabła!
Wybiegłam z ogrodu, na ulicę, nie patrząc na cokolwiek.. wprost na samochód.


Justin's POV

Skierowałem się tam gdzie Ona pobiegła. Niestety nie mogłem być równie szybki jak ona, ponieważ zbyt mocno kręciło mi się w głowie, od nadmiaru alkoholu. Szedłem wolnym, chwiejnym krokiem. Gdy byłem już przy bramie, zauważyłem tłum ludzi na ulicy. Zrobiło się niezłe zbiorowisko. Wszyscy krzyczeli, telefonowali. Z daleka słychać było syreny pogotowia. Jak najszybszym krokiem, na który było mnie stać, podszedłem do centrum zbiorowiska. Przepchałem się na sam przód, ciekaw co się stało.
Na ten widok mnie zmroziło. 
Na środku jezdni leżała nieprzytomna Agnes, z rany na jej głowie ciekła ciemna krew. Latarnie, które oświecały obraz, dodały temu jeszcze straszniejszy wygląd. 
Nie mogąc się powstrzymać, zaraz znalazłem się obok. 
Za jej rękę trzymała ją jakaś dziewczyna, a za drugą ten cały CHRIS. Uklęknąłem przy ciele, próbując jakoś pomóc. Sprawdziłem puls - ledwo wyczuwalny.
Cicho jęknąłem, a po chwili kilka łez pociekło z moich oczu. Otarłem je wolną dłonią, druga cały czas spoczywała na Jej ramieniu. Mimo mnóstwa krzyków, ja słyszałem tylko syreny. Wpatrywałem się w jej zamknięte oczy, w strumyk gorącej krwi, która powoli zdobiła asfalt. Jej ciało było już całkiem zimne. Jak kamień. Czas zdawał się lecieć, a nic się nie działo.
Dopiero po kilku dłuższych, jak mi się wydawało chwilach, pomoc nadjechała. Odsunęli mnie od niej, podnieśli jej drobne ciało i.. znikła. 
Odjechali z piskiem opon, zostawiając po sobie tylko hałas syren. 
Wkoło słychać było szlochy i niemrawe szepty. 
Nagle wszystko straciło sens. Mój sens. Sens mojego życia. Zniknął. 


Zaparkowałem auto na szpitalnym parkingu. Wyskoczyłem z auta, niosąc ze sobą pojemnik z ciastem czekoladowym do mojej mamy. Szedłem do Niej. Znowu. Jak co dzień. 
Dlaczego? Nie umiem tego wyjaśnić. Czuję się winny, za to co się stało.., ale też nie mogę ukrywać, że moje uczucie się zmieniło. Już nie jest tak jak wcześniej, ''przyjaźń'', której nie było. Teraz Jej nie zawiodę! Nie pozwolę na to, by jeszcze choćby raz uroniła przeze mnie łzę. 
Zapukałem w drzwi, do pokoju. Otwarłem je, choć nie usłyszałem odpowiedzi. Jak zwykle. 
Agnes nie odezwała się ani słowem do kogokolwiek, od przebudzenia po wypadku. 
Lekarze nie umieją tego wytłumaczyć. Mówią, że to jakiś szok po urazowy, lecz jestem pewien, że to nie o to chodzi. To nic, będę cierpliwie czekał. Może pewnego dnia.. w końcu przemówi. Mam nadzieję. 
-Hej Nes - przywitałem się wesoło z dziewczyną, która nawet nie uraczyła mnie wzrokiem. Skupiona była na ścianie. Słyszycie jak to brzmi? - Mam coś dla Ciebie! To od mojej mamy.
Otworzyłem pudełko, po czym wyjąłem z niego kawałek ciasta i położyłem na białym talerzyku, na małej, metalowej komodzie. Zero odzewu. Kompletne NIC. 
-Jak się dziś czujesz? Może miałabyś ochotę na mały spacerek na wózku? Jest taka piękna pogoda! Powoziłbym Cię po parku, gdzie chcesz.
Usiadłem na plastikowym krzesełku, przy łóżku. Westchnąłem, przyglądając się jej bladej twarzy. 
Jej oczy koloru szmaragdu, nabrały wyrazistości. Włosy, skrócone do uszu, nie były takie lśniące, jak dawniej. Mimo to, mimo wszystko, Nes była piękna. Nie można było temu zaprzeczyć. 
Uśmiechnąłem się na te myśl. 
Wtedy, dziewczyna odwróciła wzrok, który w końcu spoczął na mnie. Zaschło mi w gardle.
To się nie zdarzało. Nie od czasu.. no wiecie.
Przełknąłem głośno ślinę, nerwowo bawiąc się palcami. 
Jej spojrzenie.. nie wyrażało żadnych, kompletnie ŻADNYCH emocji. To było jak cios w serce.
Po chwili ponownie wróciła do oglądania ściany.
-Jeśli nie masz ochoty na moje towarzystwo, mogę wyjść - nawet nie wiecie, jak trudno było mi to powiedzieć. Próbowałem jednak tego nie okazywać.
Szatynka nie odpowiedziała. Mimo, że spodziewałem się takiej ''reakcji'', po raz drugi w ciągu kilku minut, poczułem jakbym dostał z otwartej ręki. 
Nie czekając dłużej, wstałem i wyszedłem, zostawiając pokój w beznamiętnej ciszy. 
Miałem ochotę się rozpłakać. Nie, nie, uderzyć coś, lub kogoś. Chciałem krzyczeć. Krzyczeć o tym jak mnie to boli. O tym, że ja też mam serce, uczucia, które Ty tak często ranisz! 
Słowa ranią. Cisza jeszcze bardziej.

***
przepraszam, że tak długo zwlekałam z tym rozdziałem, ale nie wiedziałam, jak się za niego zabrać.
mam nadzieję, że się podoba :)
+
JEŚLI CZYTASZ, KOMENTUJ! 
PROSZĘ, TO DLA MNIE BARDZO WIELE ZNACZY. 
<3